Ból odchodzącego snu, odciśniętego w parzącym śniegu.
Ciągnął przez szklany las, diamenty, które znaczyły wieczność.
Obraz przyspieszał, a cień wchłaniał wszystko co było za plecami.
Cel był już blisko.
W pośpiechu kalecząc dłonie zrywał z drzew swoje marzenia.
Zatrzymał się nad przepaścią i ujrzał…
Mgła, zimny oddech, krew na śniegu.
Świece zgasły, a w lesie wiatr powtarza ta legendę tym, którzy śnią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz