Jest noc,
znowu noc, ciepła noc znowu.
Blok przy
ulicy pewnego poety na literę S.
Trzecie piętro, parapet.
Deszcz przestał
padać i raczej mnie nie zobaczą.
Więc siadam
na parapecie tak jak się siada
w snach.
Wtedy zauważam
zaparkowany samochód
po drugiej
stronie ulicy i ktoś tam jest, jest tam.
Tak jak to w
śnie bywa ten samochód stoi bez
świateł,
tylko postać.
Nie widzę
twarzy, a widuję je.
Wychodzę, opuszczam
parapet, schodzę.
Schodzę tak
jak po schodach, nie widać ich.
Prawie jak
Jezus!
W połowie
drogi do zaparkowanego auta
odwracam się
i patrzę na swoje mieszkanie.
Idę dalej,
schodzę.
Otwieram drzwi
samochodu i siadam obok.
Nie wiem
nadal kim jest.
Pierwsza kropla
deszczu wznieciła światło
wewnątrz
auta.
Nie wiem kim
jest, jest za jasno.
Robi się tak
strasznie jasno, że trące wzrok.
Wypadam na
chodnik i czołgam się przed siebie.
Pada bardzo
mocno, pada wszędzie tylko
nie na mnie.
Słyszę koty
i płacz dziecka.
Otwieram przemoczone
oczy i zaczynam
sprzątać parapet.
Schodzę, czasami po prostu schodzę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz